...hmmm.... opowieści kulinarnych to tu jeszcze nie było... ale kiedyś musi być ten pierwszy raz... a skoro pierwszy - to wypada zacząć od podstaw... czyli od początku... czyli? od chleba...
...chleb dla mnie to zapach z dzieciństwa, zapach słońca i poranka... bardzo wczesne, ale wyraźne wspomnienie z zaglądania do piekarni podczas wakacji u Babci, gdy nosiła do piekarza blachy drożdżowego ciasta, by się w dobrym towarzystwie chleba upiekło.... smak najprzedniejszy... dźwięk trzaskającej pod naporem noża skórki... błogość i uśmiech... dotyk - obracanie pajdy w palcach, skubanie po kawałeczku, niespiesznie... trochę w zamyśleniu... trochę w ferworze rozmowy pogodnej...... po prostu chleb...
...zachęcona opowieścię Flory, do której zaglądam z przyjemnością od czasu do czasu.... (zajrzyjcie, jakież cudne fotografie robi Flora... a bukiety... a biżuterię!...) zrobiłam wreszcie coś, na co od dawna miałam ochotę, ale jakoś odwagi brakowało... upiekłam chleb... tak, tak! chleb!
...korzystałam co prawda z gotowej mieszanki, ale i tak duma mnie rozpiera.... dla wyjaśnienia owej dumy przyznać się muszę od razu - z pieczeniem ciast, placków, ciasteczek to u mnie tak sobie jest... niespecjalnie mi to wychodzi... w chwilach kryzysu wiary we własne siły zwykłam żartować, że "nie ma takiego przepisu na ciasto, którego nie umiałabym popsuć" :) .... a gdy mam dla siebie nieco więcej wyrozumiałości, to tłumaczę się sama przed sobą, że akurat w tej dziedzinie talentu nie dostałam i nie posiadam.....
tymczasem chleb się udał... :) nieco plaskaty jest, ale miałam zbyt dużą foremkę (jeśli wierzyć instrukcjom na opakowaniu)... co tam! najważniejsze, że smakował... i że cały dom pachniał przez kilka godzin zabójczo cudownie... a Synkowie orzekli, że jest najlepszy na świecie i spałaszowali z miodem po kilka kromeczek...
...chleb dla mnie to zapach z dzieciństwa, zapach słońca i poranka... bardzo wczesne, ale wyraźne wspomnienie z zaglądania do piekarni podczas wakacji u Babci, gdy nosiła do piekarza blachy drożdżowego ciasta, by się w dobrym towarzystwie chleba upiekło.... smak najprzedniejszy... dźwięk trzaskającej pod naporem noża skórki... błogość i uśmiech... dotyk - obracanie pajdy w palcach, skubanie po kawałeczku, niespiesznie... trochę w zamyśleniu... trochę w ferworze rozmowy pogodnej...... po prostu chleb...
...zachęcona opowieścię Flory, do której zaglądam z przyjemnością od czasu do czasu.... (zajrzyjcie, jakież cudne fotografie robi Flora... a bukiety... a biżuterię!...) zrobiłam wreszcie coś, na co od dawna miałam ochotę, ale jakoś odwagi brakowało... upiekłam chleb... tak, tak! chleb!
...korzystałam co prawda z gotowej mieszanki, ale i tak duma mnie rozpiera.... dla wyjaśnienia owej dumy przyznać się muszę od razu - z pieczeniem ciast, placków, ciasteczek to u mnie tak sobie jest... niespecjalnie mi to wychodzi... w chwilach kryzysu wiary we własne siły zwykłam żartować, że "nie ma takiego przepisu na ciasto, którego nie umiałabym popsuć" :) .... a gdy mam dla siebie nieco więcej wyrozumiałości, to tłumaczę się sama przed sobą, że akurat w tej dziedzinie talentu nie dostałam i nie posiadam.....
tymczasem chleb się udał... :) nieco plaskaty jest, ale miałam zbyt dużą foremkę (jeśli wierzyć instrukcjom na opakowaniu)... co tam! najważniejsze, że smakował... i że cały dom pachniał przez kilka godzin zabójczo cudownie... a Synkowie orzekli, że jest najlepszy na świecie i spałaszowali z miodem po kilka kromeczek...