poniedziałek, 28 grudnia 2009

historie rodzinne....


Mama Mi...
Mirka...

W komentarzach do poprzedniego posta znalazłam taki oto wpis:
" Droga Kasiu, trafiłam do Twojej pracowni przypadkowo.... i zaniemówiłam.
Miałam przyjemność znać Twoich Dziadków, Twoją mamę. Zawdzięczam im wiele miłych wspomnień, byli przyjaciółmi moich rodziców. Kasiu przytulam Ciebie ciepło i trzymam kciuki za pracownię, bardzo podobają mi się Twoje prace.
Pozdrawiam.
Betina"

zaniemówiłam.....

piszę o tym natychmiast tutaj z nadzieją, że Betina przeczyta....
Betinko - nie znalazłam w Twoim blogowym profilu adresu e-mail - więc tą drogą proszę:
odezwij się do mnie.... proszę! (kasipoczta@wp.pl)

 utulam cieplutko :)

w pracowni...

poświątecznie już, a za oknem noc...  chodząc od okna do okna nie mogłam znaleźć sobie miejsca, myśli mnie gnają... ale nie o nich będzie ta opowieść...
będzie o czasie i marzeniach....
zaraz skończy nam się rok, powitamy nowy... i jak zwykle będziemy pełni nadziei na lepsze, pełniejsze dni...  zatrzymamy się też pewnie choć na moment, by obejrzeć się za siebie podsumowując minione... przystaję i ja... przy moim wirtualnym oknie na świat i oglądam się patrząc na odchodzący czas...
od roku mam tu wśród Was miejsce "w sieci"...  i z radością goszczę Was w swej pracowni...  otwierając okienko rok temu napisałam, że jest ona moim marzeniem... PRACOWNIA....  mmmm.... nadal jest pragnieniem szeptanym Niebu...
pracownia ino-ino istnieje wciąż głównie w moim sercu.... trochę też tu - na blogu... hmmm... a nawet więcej niż trochę, bo dzięki Waszym odwiedzinom, słowom, gestom ciepłym w pracowni dzieje się więcej i bardziej :)
a w realu?
na co dzień pracownia to chwilka gdzieś między pracą konieczną, domem z dwójką chłopców i  ciągle przykrótkim snem... pracownia to stół w kuchni, ogromny stareńki przybornik krawiecki,  tuż obok mała komódka na niezbędne drobiazgi oraz liczne pudła z tkaninami upchane gdzieś w sypialni i jeszcze trochę mniejszych pudełek ze skarbami (wstążeczki, koronki, guziki, tasiemki, zamki) wciśniętych w pozostałe wolne miejsca :) i... i jeszcze zapas ociepliny... pudełko z agrafkami w ilości zatrważającej zwykłego człowieka... i małe miejsce na sofie w dużym pokoju... tuż przy wiekowej maszynie, gdzie siadam w chwili szycia w ręku (tylko koniecznego, bo nie lubię i cierpliwości nie mam :) )...
pomyślałam, że z okazji "pierwszej rocznicy blogowego otwarcia pracowni" uchylę nieco drzwi realne i pokażę Wam odrobinę Ino Ino  tak prawdziwiej....
zapraszam...

stareńka maszyna Veritas...
sprawna, ale teraz odpoczywa i jest głównie mebelkiem...
a jednak - jest jak serce pracowni :)


przybornik krawiecki...
po Babci moich Przyjaciół
w ferworze przeprowadzek utracił pałąk - rączkę,
ale i bez niego jest mi nieocenionym skarbem :)
 

  mieszkają w nim wszystkie nici...
i wiele innych rzeczy na niższych kondygnacjach...
 

skromny fragment zapasów tkanin....
kiedy ja to wszystko zmienię ze szmatek w przedmioty? :)


barwna stertka,
która po przedświątecznym szyciu "do ostatniej chwili"
nie wróciła jeszcze do pudełek
 

a tu okno pracowni - kuchni...
teraz w świątecznej szacie :)


 

dziękuję Wam za ten rok... za Każdego Gościa... i każdy uśmiech, który dzięki Wam do mnie zawitał...
dziękuję...
i nieustannie zapraszam... drzwi pracowni otwarte :))

środa, 23 grudnia 2009

świątecznie...



....po prostu świątecznie Was utulam...
ciepłą myślą obejmuję...
i uśmiech posyłam migotliwy jak płatek śniegu...


i życzę
by nie zabrakło wokół Was Ludzi,
którzy otulać Was będą na co dzień i od święta
miłością,
przyjaźnią,
słowem,
troską
i ramieniem jeśli trzeba...
po prostu.....




piątek, 18 grudnia 2009

nie dam rady :(

kapituluję...
od kilku dni starałam się małymi krokami dokończyć ważne-najważniejsze, czyli uśmiechowe kołderki dla Dzieciaczków, ale... przy wczorajszym szyciu "porozmawiałam z sobą" poważnie i tę kołderkę mniej zaawansowaną w pracach odłożyłam na po świętach... z drugą doszłam do etapu "kanapki" - wierzch i spód ukończone, spięte agrafkami z ocieplinką i przygotowane do pikowania... dziś miałam zamiar pikować prędziutko i może nawet oblamować, po czym odtrąbić zwycięstwo ładując dzieło do pralki na próbę wody...ale poległam...
nie dam rady... nie dziś... ręka oczekuje ode mnie więcej troski i opieki... Joasia wirtualnie na mnie nakrzyczała - i słusznie!!! (dziękuję Kochana!)... Ola zabroniła odpisywać na swoje maile, by łapka odpoczywała (i nie odpisuję...) ...  ogłaszam więc kapitulację... powiewam białą flagą... i dam odpocząć ręce...

pokażę Wam za to baby-torbę.... jest już u Joanny, zapakowana ładnie czeka na choinkowy czas, by stać się podarunkiem dla Joasiowej Siostry...
 Joasia wykonała haft - a ja go "oprawiłam" w błękitną tkaninę udającą nieco zamsz oraz ciemnoniebieski miękki jeans... torba będzie służyć młodej mamie jako podręczny bagaż na wyprawy z Maleńswem.....

torba jest   w i e l k a    i pojemna...


po bokach kieszonki "butelkowe" z gumką


z tyłu kieszeń na klucze i dokumenty
(suwak otrzymał potem chwościk z koralikiem dla wygody przy otwieraniu)


tu też po sesji zdjęciowej zainstalowałam przy zamku "wihajsterek"
 

wewnątrz dwudzielna spora kieszeń 
 

duża kieszeń pod klapą...


i gratisek - mała kosmetyczka z motywem serduszek


ooo... zrobiło się "jutro" - zegar minął północek...
zmykam - dobranoc Wszystkim :)

niedziela, 13 grudnia 2009

Duet Jednoskrzydły...

...przeczytałam kiedyś gdzieś, że człowiek to taki anioł z jednym skrzydłem... i że może wzlecieć w niebo o ile tylko obejmie Drugiego człowieka...

objąć Kogoś czule myślą... ramieniem... słowem... sercem....
i polecieć.........................

Duet Jednoskrzydły zainspirowany tą myślą powstał w prezencie... został już ofiarowany...
zdjęcia zrobiłam późną nocą, jeszcze przed całkowitym ukończeniem pracy... aparat nieco przekłamał kolory, więc podpowiem - drugi anioł jest czekoladowy, a nie "prawieczarny" :)


 

wtorek, 8 grudnia 2009

Misiowa sukienka...

...moja ręka odpoczywa :)
dbam, ortezę noszę... i śmieję się, że mi przez to ustrojstwo przestały działać w służbowym komputerze klawisze CtrlC i CtrlV... :)  no nie trafiam! palce mając za sobą unieruchomiony nadgarstek niby wykonują ten sam zwykły gest, ale jakoś obok... i cuda na monitorze wychodzą :)
ale łapkę grzecznie oszczędzam według zaleceń lekarza i Zaprzyjaźnionych... szycie więc tylko niezbędne i to małymi porcjami... naprawdę! po kilku wieczorach takich małych kroków wreszcie torba dla Joasi skończona,  uffff.... fotki będą pooootem... bo dziś w ramach blogowego nadrabiania zajrzałam do listy zaległości uczynionej kilka postów temu i wypada według niej opowiedzieć teraz o misiowej sukience....

mmmm....
misiową sukienkę wypatrzyłam kiedyś w specjalnym zeszycie Burdy z modą dziecięcą... ach! jak mi się spodobała... sztruksik w ulubionych brązach i rudościach, bardzo misiowy miś na brzuszku, pomysłowe kieszonki, kaptur... cudo! wprost marzenie :)
tyle, że Niebo obdarowało mnie dwoma chłopcami :)
ale przyszedł czas i na takie "marzenie niemożliwe do spełnienia"... wiecie - wierzę, że "kiedy czegoś gorąco pragniesz, to cały Wszechświat działa potajemnie, by udało ci się to osiągnąć" ("Alchemik" Paulo Coelho)... a jeśli do tego możesz owym marzeniem Kogoś obdarować... to... nie dziw się jego spełnieniu :)
było tak:
miałam uszyć Zuzince spodnie jesienne, zabrałam więc na weekendowy wyjazd do Przyjaciół maszynę i niezbędny "kawałek" pracowni oraz Burdy z dziecięcymi wykrojami, które przeglądaliśmy wieczorem wspólnie... wybraliśmy już model spodni, gdy przy okazji trafiliśmy na ową sukienkę... błysk w oku Mateusza (Zuzinkowy Tata) był jak iskra, co rozpaliła mój zapał :)  nazajutrz szybka wyprawa do sklepu po sztruks i kilka drobiazgów... i do roboty!...
a praca była w pełni zespołowa:  Sebastian zajął Zuzię i naszych chłopców  (spacer, plac zabaw, figle wśród zabawek) przy wsparciu Zuzinkowej Mamy, która jednocześnie w wolnej chwili zatroszczyła się o zaplecze kulinarne przedsięwzięcia... a Zuzinkowy Tata niczym asystent zdejmował mi z głowy mnóstwo koniecznych krawieckich czynności - prasowanie, docinanie, ewentualne prucie, obrzucanie (bo potrafi gadać z maszyną!) i wiele innych....
a jak się skończyło "szycie na osiem rąk"?
ano tak:


tu rysunek z Burdy dla dociekliwych :)


spełnione marzenie...
najpiękniej...
po wielokroć...
tym bardziej, że radość dzielona wśród Bliskich Ludzi ulega cudownemu pomnożeniu, nieprawdaż?
a widok zachwyconej Zuzi - mmmm.... bezcenny :)

i zanim powiem - do niebawem - pragnę dodać jeszcze, że jesienne spodenki także uszyliśmy tym wspólnym sposobem...

to... do niebawem, pozdrawiam cieplutko

piątek, 4 grudnia 2009

powolutku...

...lewy nadgarstek odmówił mi posłuszeństwa... ostrzegał mnie od jakiegoś czasu raz po raz dając znać o sobie... ostatnio niestety jakoś coraz częściej... oj, za często :(
posłuchałam wreszcie i byłam u doktora stosownej specjalności... jego zdaniem mam się jeszcze za bardzo nie martwić na zapas (ha! łatwo powiedzieć, przecież ja jestem specjalistką od zmartwień zapasowych)... ale też i przejść nad tym do porządku dziennego już mi nie wolno... zresztą nie da się "przejść ot tak" nad dokuczliwie bolącym miejscem, prawda?.... ech...
czeka mnie seria zabiegów, fotka rtg i dalsze konsultacje... a na razie posłuszna doktorowi (bo jeśli już staję się pacjentką, to bardzo grzeczną) kupiłam dziś tzw. ortezę ze stalką... ze sklepu wyszłam już przyodziana w ów wynalazek chroniący nadgarstek... i tak przez jakiś czas być musi....choć łatwo nie będzie, bo niby co prawda jestem praworęcznie-pisząca, ale jednak ta moja lewa ręka dużo potrafi (kiedyś nawet pisałam raz jedną, raz drugą)... i okazuje się teraz, że nadal mnóstwo rzeczy robię właśnie lewą dłonią, a jej niesprawność odczuwam  bardzo... ech.....
a tymczasem szycie piętrzy mi się...
oszczędzałam rękę i zaległości urosły...  a jeszcze muszę zwolnić, przyhamować... jak  mówi pewien trzyletni Eryczek cienkim glosikiem: "teraz poooo-wooo-lut-kuuuuu"... czyli muszę zmienić plany (nie mam pojęcia czy dam radę uszyć wymyślone już prezenty na Boże Narodzenie) :(
na pewno skończę zaczętą torbę, na którą Joanna czeka już długo bardzo... a potem będę się starała cierpliwymi, małymi krokami zdążyć do świąt uszyć i wysłać do Dzieci dwie Kołderki za Jeden Uśmiech (o kołderkowej akcji czytajcie tutaj)... w Wigilię te kołderki po prostu muszą być u Dzieci, bo to jest ważne-najważniejsze...
potem się zobaczy...
orteza ma mnie wspierać, chronić rękę przed zbytnią gimnastyką i przeciążeniem, ale także umożliwić jako-takie funkcjonowanie, więc o całkowitym bezruchu nie ma mowy :)

no tak, ale ja tu gadam na smutno... a wydarzyły się przecież także radosne rzeczy... i mile... mmmm....
otóż otrzymałam bardzo sympatyczne wyróżnienia...

pierwsze - blogowe serduszko od Oli (Bobe Majse)
Ola pisze z prędkością światła, przy tym ma niesamowitą pasję  a słowa układa tak, że... ach! zajrzyjcie koniecznie :)

Olu - dziękuję.... i wiesz... znów kiedyś w Czajowni przetrwonimy mnóstwo cudownych godzin....... :-*




.... a całą garść wyróżnień podarowała mi Valfreya zaskakując mnie tym niesamowicie...
Valfreyo - gdy patrzę na cuda jakie robisz z koralików żałuję, że nie noszę kolczyków :)
dziękuję Ci za wyróżnienia:



pozwólcie, że nad przekazaniem dalej tych wyjątkowych wyróżnień troszkę pomyślę, dobrze?

do niebawem....

poniedziałek, 30 listopada 2009

serca na dłoni...

...
nie sądziłam... naprawdę nie sądziłam, że opowieść o Mi poruszy aż tyle Serc... i zaowocuje aż tak...

...chciałam podzielić się tutaj tą historią od dawna... by podawana z rąk do rąk szła w świat... by nie zginęła... i by pokazać Wam - tu Zaglądającym, że w każdym przedmiocie, który bierzemy w rękę, może się kryć jakaś zaskakująca opowieść... czyjaś praca, czyjaś pasja, czyjeś marzenia... wzruszenia, śmiech... czyli Ludzie po prostu...
chciałam opowiedzieć o Mi także dlatego, że prosiły mnie o to Osoby, które słyszały tę historię na żywo, mówioną moim głosem.... wciąż się nie składało, wciąż brakowało tej odpowiedniej chwili skupienia... aż niespodziewanie od Tajemniczego Ktosia otrzymałam zegar sygnowany Mi.... resztę już znacie :)

opowieść popłynęła więc potokiem słów między Was... i.... i ruszyła lawinę! :))
piszą do mnie Ludzie... opowiadają o wzruszeniu, swoich emocjach, o uśmiechach, radościach... wspominają z łezką w oku... różności... miłe bardzo słowa...
ale nie tylko...
napisała do mnie Anek o udanych poszukiwaniach Mi, poprosiła o mój adres "naziemny"... hmm... już się cieszę... i wciąż nie mogę uwierzyć...

a dziś, parę chwil temu dotarła do mnie paczka od kolejnej Osoby... w pudełku filiżanki, spodeczki, cukiernica, mlecznik... mmm... śliczności... [gdy tylko zrobię zdjęcia wstawię je tu natychmiast]...
Magdo z ulicy Topolowej :))  odezwij się do mnie koniecznie! czy ja Cię znam? z pewnością Ty znasz mnie :) chcę Ci podziękować!!! podnieś rękę w górę i szepnij "to ja", żebym wiedziała do Kogo posłać tysiąc uśmiechów.... bardzo, bardzo mnie zaskoczyła dzisiejsza przesyłka od Ciebie... i niezmiernie ucieszyła...

pozwólcie, że Wszystkim Wam (na razie wirtualnie) prześlę serduszka w podziękowaniu:




wzruszona dziś do głębi, a więc z oczyma w mokrym miejscu Wasza

niedziela, 29 listopada 2009

Anioł Niebieski...

...przedstawiam Anioła Niebieskiego...
jest prezentem dla moich Przyjaciół, którzy spodziewają się Maluszka... niechaj dobre myśli będą zawsze przy Nich...

inspiracja i wykrój - Tilda :)





 




piątek, 27 listopada 2009

Czas na Mi....

jestem... po dłuższej przerwie jestem znów :)  mam na pieńku z czasem, który wymyka mi się z rąk, przez palce ucieka niekiedy, oddech spokojny odbiera... i sen... oj, ze snu to on mnie najbardziej okrada... ten Czas, którego brak :) ...

a co przez ten Czas, którego nie było? i gdy mnie tu nie było? hmmm... działo się...
więc do pokazania mam trochę i do opowiadania też...
mam w zanadrzu opowieść o uszytym w natchnieniu Niebieskim Aniele, co ma Maleństwa Przyjaciół strzec,
o sukieneczce dla Zuzi, w której szyciu spełniło się marzenie czynienia radości Bliskim Ludziom,
o niezwykłych rymowankach pewnej Cudownej Oli,
o Spotkaniu przy herbacie z Ludźmi, do Których zaprowadził mnie aniołek o filcowych skrzydełkach,
o torebce w sztruksowych brązach, którą wreszcie dla siebie uczyniłam,
o jednoskrzydłym Duecie,
o nieśmiałym otwarciu fabryki Świętego Mikołaja, w której pęcznieją serduszka.... na początek :)
i o serduszkowym wyróżnieniu....

...lista rośnie... zapewne najrozsądniej byłoby zająć się opowieściami po kolei, ale... dziś mam mocne "ale", bo Los wybrał sam historię na ten wieczór....
dziś będzie o Mi... najwyższy czas na Mi... już tyle osób prosiło mnie o pokazanie Mi tutaj....

To opowieść sentymentalna, która od jakiegoś czasu ma niezwykłą moc... zjednuje mi Ludzi... i działa jak kręgi na wodzie... podawana z rąk do rąk spowodowała, że już nie raz i nie dwa zostałam obdarowana - uśmiechami, ciepłymi słowami, no i... Mi właśnie...
ale od początku :)
Niedaleko od miasta, w którym mieszkam, w miejscowości Mirostowice - w fabryce ceramiki - dawno temu pracował mój Dziadek, ojciec Mamy. Wraz ze współpracownikami był autorem idei, by Mirostowickie Zakłady Ceramiczne prócz produkcji tzw. ceramiki budowlanej zaczęły wytwarzać naczynia o charakterystycznej linii i barwie... Wielu Ludzi zapaliło się do tego pomysłu i Mirostowice stworzyły naprawdę niezwykłą kolekcję naczyń. Moja Mama - Mirka, wymyśliła i narysowała monogram, który stał się znakiem firmowym tej ceramiki. Był właściwie identyczny z Jej podpisem. Owo Mi jest na każdym z tych naczyń...

tu na emblemacie-pieczęci
naklejanej na dyplomy pamiątkowe z okazji jubileuszu fabryki


 Fabryki już nie ma... Mama i Dziadek odeszli... a ja od jakiegoś czasu wypatruję na targach staroci takich filiżanek, dzbanków, wazoników, talerzy i miseczek........ odwracam je do góry dnem i gładzę opuszkiem palca malowane lub tłoczone Mi... zdarza się, że targując się o cukiernicę czy mlecznik "nie do pary" opowiadam sprzedawcy tę historię... i wtedy historia zaczyna mieć dalszy ciąg... bo na przykład rozmawiam z Rosjanką, która ten wazonik przywiozła ze swego kraju, gdzieś go tam na pchlim targu kupiła... mówi więc do mnie szeptem "on wrócił do Ciebie, do domu" i prawie nie chce pieniędzy, które wciskam w Jej spracowaną dłoń... albo okazuje się, że ten pan kupił ów mlecznik miesiąc temu w Berlinie... i że następnym razem znów coś przywiezie, bo pamięta, że były tam takie Mi...
Moi Przyjaciele też wypatrują... albo przypominają sobie, że w piwnicy u cioci to takie skorupy były... i zwożą... i czynią mi tym radość małej dziewczynki, która chwyta naczynia w objęcia i głaszcze, i cmoka, i oczy ma w mokrym miejscu....

Kiedyś napisałam parę zdań o Mi w swoim albumie.... i.... i kręgi na wodzie stały się same... Ada wyszperała Mi dla siebie, przez tę historię nabrały dla Niej innego znaczenia... a Kankanka obdarowała mnie cudownym listem i takim oto "garniturkiem" do kawy:

Anko-Kankanko jeszcze raz Ci bardzo, baaaardzo dziękuję :)

....nazbierało mi się tych Mi "trochę" dzięki wielu Ludziom.... często są to naczynia po przejściach, tu wyszczerbienie, tam brak pokrywki czy błąd fabryczny w szkliwieniu... ale tym bardziej są cenne, bo wiem, że żyły swoim ceramicznym życiem i Ktoś z nich korzystał... od kilku dni (poupychane dotychczas w kuchennej szafce) przeprowadzają się do wygodnej i dużej witrynki, która stanęła na honorowym miejscu... w kuchni zostaną jedynie te, z których na co dzień korzystamy...

Cóż.... przedstawiam fragmencik kolekcji :))

imbryczki...


imbryczki mają zaparzacze :)


a ten ma podgrzewacz :)


mlecznik, ślicznie nakrapiany :)


maleńka filiżanka i... mlecznik


dzbanki i mlecznik z serii OPAL
ale ja je nazywam "arabeski"


duuuże dzbanki
filiżanki do nich też są i mam :)


kolejne dzbanki :)
ten po prawej, pękaty jest z serii NEFRYT,
równie pękata jest cukiernica do pary...



i dlaczego akurat teraz o tym opowiadam? i odrobinkę pokazuję?
ano dlatego, że dziś obdarowano mnie niezwykłym Mi... piszę "obdarowano", ponieważ nie wiem, Kto sprawił mi tę niespodziankę.... otrzymałam paczkę sporych rozmiarów... z Łodzi....od nadawcy, którego nazwisko niestety nic mi nie mówi... żadnej kartki, listu... a wewnątrz pudła, w styropianowym zabezpieczeniu, znajdował się zegar...
ale jaki! nie miałam pojęcia (!), że Mirostowice produkowały TAKIE zegary.... owszem wiszące - to wiem na pewno, pamiętam.... jeden takowy wisiał w mieszkaniu Dziadka... na innym, zapamiętanym szczególnie, dziewczynką małą będąc namalowałam kiedyś cyfrę 4 podczas wycieczki do fabryki, na którą w zimowy wieczór zabrał mnie Dziadek... pamiętam, że ta czwórka była zielona, a farba prawie sama elegancko rozpłynęła się w wyżłobieniu....
ale taki zegar? stojący "kominkowy".... kompletne zaskoczenie! sygnatura jednak nie kłamie... :)





cóż....
jestem ogromnie szczęśliwa...
Ktoś zadał sobie sporo trudu, by sprawić mi niespodziankę... i to imieninową...
 chcę podziękować.... BARDZO!
gdybyście spotkali tego Ktosia, powiedzcie Mu, że czekam tu z podziękowaniami, z uśmiechami, ze łzą wzruszenia... że lubię niespodzianki, a ta jest niezwykła... i że utulam Ktosia ciepło, cieplutko z całego serca...
i że dobre myśli posyłam Ktosiowi....

i miłych snów... dobrych dni życzę... Ktosiowi... i Wszystkim Zaglądającym...