piątek, 30 grudnia 2011

poduszka z obietnicą...

...dziś pokażę Wam poduszkę, z którą wiąże się pewna obietnica... a właściwie dwie obietnice :)
...jakiś czas temu ("jakiś" należy rozumieć tu w kategorii "dawno, daaaaawno temu...") dostałam w prezencie haft wykonany specjalnie dla mnie, z dedykacją "do podusi".... bardzo mnie ten prezent ucieszył i zaczęłam planować w myślach poduszkę, którą uszyję dla siebie... no cóż... ponieważ "szewc bez butów chodzi", to mimo chęci ciągle jakoś nie było mi po drodze do tej poduszki... nieustannie nowe (najczęściej pilne, oczywiście) inne projekty odsuwały w czasie realizację planu... taaaa.... powstawały kolejne poduchy dla małych i dużych, a tej mojej nadal nie było widać :)) czyli szewc bez butów - w pełnej krasie :)
wreszcie musiałam złożyć solenną obietnicę Osobie, która wyhaftowała kotka, że uszyję w końcu dla siebie! nieodwołalnie i koniecznie! oczywiście obiecałam... obiecałam!... a ostateczny - wyznaczony -  termin upływał na początku czerwca... och, łatwo nie było... bo to jeszcze to szycie, i tamto... i takie i owakie... ale obietnica, to obietnica - zmobilizowałam się...
wybrałam swe ulubione tkaniny spośród tych pasujących kolorami do obrazka i zaczęłam zszywać patchworkowy pas (instrukcja takiego zszywania jest tutaj)... potem zrobiłam rameczki do haftu, doszyłam przygotowany kolorowy szlak i kolejną ramkę na plisę wykończeniową... po czym wypikowałam ślady łap i mruczankę oraz ramki po szwach... i.....
i w tym momencie spostrzegłam, że pomyliłam się w obliczeniach (!)... wierzch poduszki jest większy niż zwykle - bok kwadratu jest dłuższy o całe 10cm!  nigdy mi się to jeszcze w przypadku poduchy nie zdarzyło :)) ale przy "tej mojej" po prostu musiało :)) widocznie jakiś chochlik pracował wraz ze mną :D
no cóż... żal było pruć... a jeszcze większy żal przycinać ulubione szmatki... postanowiłam więc kupić odpowiednio duży wsad... na szczęście Ikea ma w ofercie "jaśki" o rozmiarze 50cmx50cm... znów płynął czas, bo Ikea w innym mieście... ale ufff - udało się :D...
i tym sposobem mam swą własną, wyjątkową, jedyną... i większą ;)... obiecaną poduszkę... taką mmm.... do przytulenia...


detale fotografowane na różne sposoby...
a i tak nie oddają w pełni uroku haftu,
ech... fotograf marny ze mnie...

a druga obietnica? - zapytacie...
a druga obietnica dotycząca tej poduszki jest taka, że już daaaaawno obiecałam Wam ją pokazać.. i jakoś od lata mi się nie udawało... aż do teraz... ufff :-)
hmm... bardzo "długodystansowa" ta poduszka, prawda? i dobrze... bo ją ogromnie lubię, więc mam nadzieję, na długie, długodystansowe i długotrwałe tulenie :-))
dobrej nocy... słodkich snów...
Wasza, śpiąca już bardzo

środa, 28 grudnia 2011

poświątecznie... czyli trochę podsumowań :)

...ostatnie tygodnie to dla mnie ogromnie intensywny czas... przede wszystkim zawodowo, ale domowo i w pracowni też... powoli mija... jeszcze tylko parę dni na najwyższych obrotach i będę mogła odetchnąć, że ten rok za mną... już trochę niecierpliwie wyczekuję końca... gdyż trudny był / jest... ale też - przyznać muszę - ciekawy (na swój sposób... noooo czasami :) )... i choć był to okres obfitujący w stres i napięcie w wielu sprawach, to jednocześnie przyniósł mi garść naprawdę dobrych, szczęśliwych, pięknych chwil... i kilka spełnionych marzeń... owszem, narzucił mi duże tempo, zmusił do "bycia wielofunkcyjną", odbierał spokojny sen, ale też pozwolił odkryć w sobie rzeczy nowe i dostrzec, że "jednak potrafię"....
niemniej jestem zmęczona...
od kilku dni powtarzam raz po raz: "niechże się ten rok wreszcie skończy!", bo sił coraz mniej, by z godnością przyjmować kolejne wiry i atrakcje losu, belki pod nogami, zadania bojowe, słowa, myśli, trudne sprawy...
ale z drugiej strony patrzę wstecz na jego dni i gromadzę cichutko dobre wspomnienia do zapamiętania, uśmiecham się do kilku minionych zdarzeń i chowam po kieszeniach pozytywne myśli na przyszłe czasy... bo idzie kolejny rok... a heroldowie już obwieścili, że łatwy nie będzie.. nadchodzi wiatr zmian... ech....
jestem tu...  i choć cierpliwość nie jest moją mocną stroną - czekam na tyle cierpliwie, na ile potrafię...

***
to w życiu....
a w szyciu - czyli w pracowni?
oj szyło się!... do ostatniej chwili przed świętami szyło się naprawdę dużo...
nie miałam czasu na systematyczne pokazywanie... więc spodziewać się proszę niebawem - w ramach pożegnania roku - hurtowej ilości zdjęć bardziej i mniej zaległych....

oooo, na przykład:  podusia świąteczna...uszyta dosłownie w ostatniej chwili przed Bożym Narodzeniem...

konstrukcja prosta - trzy tkaniny... ramki i jeden ozdobny ścieg... sedno sprawy - czyli piękny haft - jest dziełem cierpliwych dłoni D.   zresztą spójrzcie z bliska, bo to ten hafcik nadał poduszce temat i dodał blasku... niewątpliwie... ja tylko poszperałam w pudełku z tkaninami zza Wielkiej Wody i wyjęłam szmatkę w świąteczne ostrokrzewy....


ooo... albo ciuchcia dla Franka... poduszka miała koniecznie być niebiesko-szaro-zielona, z motywem przewodnim "lokomotywa i dwa wagony"...  proszę bardzo :)
aplikacja z polaru na podstawie rysunku z kolorowanki dla dzieci  i jest pociąg dla Franka :-)


...były jeszcze inne liczne poduszki, podusie i wytwory :) ale więcej dokumentacji fotograficznej z życia-szycia ino-ino następnym razem... muszę bowiem uporządkować zdjęcia :-)

poza intensywnym szyciem pracownia przeżyła przeprowadzkę... to znaczy ja przeżyłam :D, a zawartość pracowni przeszła... a właściwie "przeniesiona została"... przy okazji małego remontu związanego z przemeblowaniem i odświeżeniem pokoju Chłopców, uznaliśmy, że skoro bałagan remontowy i tak rozprzestrzenia się do rozmiarów wszędobylskiego nieładu, wykorzystamy sytuację i może uda się za jednym zamachem wygospodarować miejsce dla pracowni "poza kuchnią"... udało się... mam swój kąt w sypialni... nowy blat - stół pod maszynę, powiększony do sufitu regał na tkaniny... jeszcze brakuje półek "podręcznych" nad blatem i stosownych, pasujących rozmiarem, pudełek, więc część "dobytku pracowni" (nie wiedziałam, że tyle tego...) nadal zdobi miejsce w przedpokoju kartonową piramidą... ale już bliżej niż dalej do końca.... 
szyję więc w nowym miejscu, a stół w kuchni odetchnął i zamiast dla szmatek, maszyny, maty do cięcia i niezliczonych szpulek nici z radością nadstawia blat pod talerze, sztućce, kubki :-)))
w nowej pracowni jest niestety mniej miejsca... i wciąż jeszcze oswajam tę przestrzeń... [no i nie bardzo mogę szyć i gotować równocześnie pracując poza kuchnią :)))] ale myślę, że po dokończeniu przeprowadzki (czyli układaniu, układaniu, układaniu i porządkowaniu) będzie dobrze...

***

przed świętami nie zdążyłam zamieścić tu na blogu życzeń dla Was Wszystkich...  nie zapisałam ich co prawda "na łamach", ale posłałam ciepłe myśli w stronę Zaprzyjaźnionych i Zakolegowanych oraz Anonimowych też...
a teraz - poświątecznie:

życzę Wam dobrego czasu,
i dobrych Ludzi spotykanych na Waszych ścieżkach...

pozdrawiam cieplutko

niedziela, 11 grudnia 2011

u celu....

w pikowaniu map, o których Wam opowiadałam ostatnio, dotarłam do celu... czyli do końca... :))
potem było jeszcze przyszywanie lamówki, oczu papugi i pirackiego kolczyka (a tak, tak... Rudobrody bez kolczyka się nie liczy!)... następnie pranie, schnięcie, prasowanie i przegląd anty-nitkowo-zwisający :-)))
teraz patchworki są w drodze... mam nadzieję, że niebawem będą u celu.... i że.... i że się spodobają Chłopcom, dla których powstały....

"cel" :-)

 A droga do "celu zawiązanego na kokardki" wyglądała mniej więcej tak:
najpierw pomysły, rysunki, matematyka, dylematy "szerszy czy węższy", konsultacje z Mamą Chłopców....


 potem sporo wycinania i całkiem dużo szycia.... w tym kilka długich wieczorów nad wielkimi aplikacjami... następnie układanie na podłodze zestawów kwadratów... i zmiany, zmiany, zmiany... aż wreszcie ostateczne decyzje, numerowanie rzędów i  znów szycie... a na koniec mnóstwo pikowania :-)

Patchworki powstawały równolegle, niemal równocześnie...  pokażę je jednak "po kolei"...

PIRAT RUDOBRODY

 pikowanie w zamyśle miało naśladować marszczenia na wodzie....
 każdy porządny statek piracki ma - wiadomo - kotwicę :-)
Rudobrody ma ich nawet nieco w zapasie :))
kolczyk z zabytkowego guzika...
(kliknij by powiększyć)


 TIR  MANIEK
pikowanie w "serpentyny" dróg :)
 atlas samochodowy, proszę bardzo:
 na drogach spotyka się inne auta, oczywiście :)


garstka danych liczbowych:
  • każda aplikacja wraz z wąską ramką ma rozmiar 40cm x 60cm,
  • kwadraty (po wszyciu) - 10cm x 10 cm, a cały patchwork 120cm x 200cm
  • na każdą narzutę "zużyłam" 164 kwadraty ;-)  i 6,5m lamówki
  • łącznie oba patchworki pochłonęły prawie kilometr nici w odcieniu ecru... o innych kolorach nie wspomnę :-))))
trzymam (trzymajcie) kciuki za szczęśliwą podróż patchworków... a także za to, by im było miło i wesoło na czekających na nie łóżkach :)))

niedziela, 4 grudnia 2011

mapa...

...wpadłam na chwilkę pokazać Wam zdjęcia drugiej "mapy"... bo równolegle z Rudobrodym szyję patchwork samochodowy z TIRem w roli głównej (znacie Mańka z filmu "Auta"? :] )... wypikowałam więc mapę oceanów i mórz dla Rudobrodego oraz niemal atlas samochodowy dla Mańka... żeby się nie zgubił :))
praca nad patchworkami już niemal na ukończeniu, ale na razie pokazuję Wam zdjęcia etapowe.... efekt końcowy niedługo....

 

aaa... odpowiadam na pytanie Kiboko, i być może innych Zainteresowanych: Rudobrody i Maniek to aplikacje... jasne tło obu postaci wraz z wąską ramką ma wymiary 40x60 cm....
...znikam w pracowni, bo huk roboty jeszcze - szyje się równocześnie wiele rzeczy, a przeziębienie jest przeciw mnie :( 
i wiecie co?... dziś mam życzenie... całkowicie dla siebie:
niechaj te patchworkowe mapy będą mi pomocne w wyjściu na drogę prostą z zawiłości życiowych.... bo za dużo już zakrętów i ślepych uliczek.... ech...

przytulam myślą Wszystkich poszukujących i Wszystkich na rozdrożach :)))

wtorek, 22 listopada 2011

Rudobrody :-)

Oto morza, oceany i wyspy we władaniu Rudobrodego :))
gdzieś tam ukrył swój skarb... ciii... to tajemnica :).... nie mówcie nikomu....ale w zaciszu wieczoru pracuję nad tajną mapą... szzzzz........

uważajcie na rafy i łapcie dobry wiatr w żagle...
ahoj!

sobota, 19 listopada 2011

listopadowo...

...jest listopad... i to już ten o mglistej twarzy, chłodnym spojrzeniu i liściach pod stopami.... dla mnie, z kilku powodów, to czas zwijania się w kłębek... smutki i smętki.... i takie tam...
ale mam dużo, a nawet bardzo dużo szycia - i to mnie ratuje przed całkowitym zniknięciem... 
zatem szyje się... oj szyje się na potęgę!.... gdybyście więc mnie przypadkiem szukali, to jestem w pracowni............ kubek z herbatą, sterta tkanin, nici, pomysły i zajęty po brzegi czas...
przetrwam....

a na razie pokażę tylko odrobinkę czegoś, co jest właśnie w trakcie pracy i wracam do maszyny....


Wasza listopadowa

wtorek, 25 października 2011

wiele wcieleń kota...

...szyje się.... szyje się wiele wcieleń Kota Klamkowego... wcielenia są na różnym etapie istnienia - jak widać poniżej :) niektórych to nawet nie widać, bo nie chciało im się ze stołu w pracowni złazić... słabe jeszcze, niedojedzone :))

 
mam nadzieję, że owe liczne kocie wcielenia zdążą osiągnąć pełnię na czas.... bo znów szykujemy się na wyprawę!... i dobrze by było, by jednak wszystkie koty pojechały zobaczyć świat :))) czy mogę prosić o kciuków trzymanie, by się kotom doszyło, wypchało i zaszyło co trzeba?  dziękuję! :)

Koty Klamkowe i różne inne szmaciane kocie niespodzianki będzie można spotkać w najbliższy weekend  29.10. - 30.10. w Poznaniu na terenie Międzynarodowych Targów Poznańskich podczas FIFe World Cat Show 2011... czyli Bardzo Ważnej Międzynarodowej Kociej Wystawy... oczywiście najprawdziwsze żywe koty rasowe też tam będą! :-D
program Wystawy i szczegóły wszelkie są tutaj:


zapraszam serdecznie! ...
i biegnę zaszywać :))))

sobota, 22 października 2011

na...

na chłody... na wieczór ciemny... na zbliżającą się "tę gorszą" odmianę jesieni... na drzewa bez liści... na deszcz... na wiatr.... na niemoc... na przepracowanie... na niedokończone marzenia... na plany rozbite na kawałki.... na kłopoty wszelkie.... a tak naprawdę i przede wszystkim - na urodziny pewnego Chłopca - te pierwsze... uszyłam podusię... jest wielce optymistyczna i wesoła... więc niech Każdy weźmie dla siebie odrobinę... na cokolwiek Mu potrzeba :)  oto i dla Was kropla słońca... kulka nieposkromionej radości :)))
  ...też sobie uszczknę odrobinkę, dobrze?  przyda się....

czwartek, 13 października 2011

Kwiat 26

...jest taki wierszyk napisany przez Dankę Wawiłow o Fiaciku... to znaczy o Fiacie 126p czyli "maluchu"... znacie? aaaa to poczytajcie :))

Nie mam chęci dokazywać,
skakać ani jeść...
Tatuś, kupisz mi samochód

Kwiat dwadzieścia sześć? 

Tylko jeden mały Kwiacik,

Kwiat dwadzieścia sześć...
Kierownicę w rękę chwycę,

sygnał dam - i cześć! 

I pojadę, i zatrąbię

na calutki świat:
Patrzcie, patrzcie na mój nowy,
na mój piękny, kolorowy,

mój bombowy Kwiat!

...szeptałam sobie ów wierszyk szyjąc poduszkę dla Franka... muszę przyznać, że dla otuchy... bo wyzwanie to było nie lada... koniecznie czerwony maluch... koniecznie prawdziwy!... koniecznie ze srebrnym zderzakiem i felgami... bo wiecie, Franek jest przedszkolakiem co prawda, ale jednocześnie wielkim pasjonatem Fiacika... miałam więc tremę, oj miałam, by taki specjalista jak Franuś był zadowolony z poduszki... i teraz już mogę Wam powiedzieć - udało się! od Joanny - frankowej mamy wiem, że czerwony maluch został natychmiast pokochany :-)))
 pokazuję zatem Szerszej Publiczności - oto Kwiat 26 :-)))
z bliska, z detalami :))


a wierszyk?
hmmm... to jeden z moich ulubionych... czytanych przez Mamę z książeczki Danki Wawiłow pt. "Strasznie ważna rzecz" ilustrowanej pięknie przez Teresę Wilbik... mam tę książkę do dziś, więc pozwolę sobie Wam  kawałeczek pokazać :))

o innych wierszykach - ważnych i bliskich - pewnie kiedyś Wam jeszcze opowiem... a teraz idę szyć :)

poniedziałek, 3 października 2011

duet i tęsknienie...

...wiem, obiecałam, że pokażę Wam poduszkę uszytą dla siebie, ale nadal nie zrobiłam jej zdjęć... jakoś się tak nie złożyło... i nie udało mi się zaczaić na nią z aparatem :)... na dodatek aparat buntuje się niestety ostatnio (czego dowodem będą nieudane zdjęcia poniżej...)... chyba nieświadomie zmieniłam mu jakieś ustawienia i teraz nijak nie mogę dojść do ładu... ech... no cóż... ze sprzętem elektronicznym mam bardzo nikłą nić porozumienia (żeby nie powiedzieć, że nie mam żadnej :)) )...
na zdjęcia zielonej poduchy ino-ino trzeba zatem troszkę jeszcze poczekać... zapewniam jednak, że podusia ta istnieje... ba! jest w użyciu i kołysze mnie do snu bardzo miękko....
tymczasem przedstawiam duet toreb typu "listonoszka"... pierwsza - nieduża, słodka, z różowego weluru... druga poważniejsza, czarna, całkiem spora, ze sztruksu w drobniutki prążek.... obie pod klapką mają zapięcie na zamek, a wewnątrz otwarte dwudzielne kieszenie...

ale dość gadania - teraz zdjęcia (wybaczcie jakość fotografii, dopiero po ściągnięciu ich do komputera zorientowałam się, że coś jest nie tak... ale torby już wówczas były u celu i nie mogłam poprawić)

duecik

 księżniczka z pogodną minką :)

 pod klapką na specjalne życzenie umieściłam haft 
z imieniem przyszłej właścicielki
wykonany przez Karolinę

 wnętrze nieskomplikowane...
 

 detale - na przykład wykończenie wewnętrznej kieszonki

detale - pasek oraz wykończenie brzegu klapki
 

 koń z czarno-złotą grzywą

podszewka w kwiatowy wzór rozjaśniła wnętrze :)

...tworząc te torby uświadomiłam sobie, że się za szyciem torebkowym stęskniłam już ogromnie... szyć poduszki i koty lubię bardzo-bardzo-bardzo!, ale brakowało mi już mierzenia się z materią w powstawaniu torebki.... skroiłam więc kolejne listonoszki nieduże... ot tak... w przypływie natchnienia... teraz czekają na zszycie... a co! :-))  nie wiem co prawda, kiedy uda mi się to zrobić, bo w pracowni znów królują poduchy,  ale... ale choć odrobinę ukoiłam tęsknotę i sprawiłam sobie radość... maleńką, osobistą radość :))

pozdrawiam Was ciepło i słonecznie, życząc ukojenia Waszych różnych tęsknot oraz odczuwania radości maleńkich i tych całkiem dużych :)

piątek, 23 września 2011

w zielone gramy...

...obiecałam, że "następnym razem" będą zielenie....
więc Moi Drodzy - bez zbędnych wstępów - zapraszam do pracowni na grę w zielone :))

 Kubuś z okienka dla Amelki :))

 nie tak całkiem groźny tyranozaur dla Radka :)

i bardzo szybkie auto dla jego braciszka - Piotrusia :)

 a tu już nie-poduszka... choć właściwie... hmmm.. poduszkowy ma rodowód chyba :)
ufoludek, a raczej Pan Monster Zezolek Zielony
(Green Monster Squint? :D)

monster - inwazja :))
wywiozłam to stado do Warszawy i tam szukają nowych domów... z natury nie są groźne, a nawet bardzo przymilne... więc może znajdą swe miejsca na Ziemi :)))

w tej zielonej grze brakuje jeszcze "asa w rękawie" - czyli poduszki z zielenią, którą na specjalne zamówienie uszyłam dla siebie samej... tylko jakoś nie doczekała się zdjęć jeszcze.... ale tym samym znów mogę Wam coś obiecać na następny raz... zatem będzie poduszka moja osobista - zielona i w innych ulubionych kolorach, ze śladami pewnych łapek... ciiiii... nie powiem...

***
....i jeszcze komunikat mały:
 niestety tym razem Los poskąpił mi uśmiechu i nie wygrałam tkanin u Kirie... nie szkodzi... wiem, że trafiły w naprawdę dobre ręce i będzie jeszcze co podziwiać... oj tak, tak :-)
a ja... cóż... w zielone gram.... choć jesień niezaprzeczalnie na czerwono zabarwiła liście pnącza na balkonie i pozwala wiatrowi zasypywać nimi podłogę..... gram w zielone... najlepiej jak umiem....
pozdrawiam Was zielono...