ot i dotknęło mnie nieszczęście techniczne, czyli przekleństwo niemożności "dogadania się ze sprzętem szyjącym" przy pomocy małego wkrętaka, pędzelka i kropli oliwy.... ech... otóż mam awarię maszyny... niby szyje, ale.......
od początku jednak opowiem...
nie pochwaliłam się tutaj, ale od niemal pół roku szyję na nowiusieńkiej maszynie :))) przesiadłam się z mechanicznej, dobrej, jednak już nie zawsze wystarczającej, Huskystar215 na zdecydowanie wyższą półkę, czyli komputerową Janome DXL603.... mmmmm.... kto szyje - ten wie :))... to jak z całkiem sprawnego auta codziennego, przesiąść się do wygodnej i cichej (!) limuzyny..... z szoferem :)))
a wszystko przez splot okoliczności - los bowiem zetknął mnie szczęśliwie z sympatyczną
Jagną, dzięki której marzenie o nabyciu maszyny odżyło we mnie... a potem ów los pozwolił znaleźć w sieci
Ulę, która na dodatek przypadkiem mieszka w tym samym mieście :), a ogromnie pomogła rozwiać moje wątpliwości na temat wybranego modelu, gdyż sama na takim szyje... odpowiedziała na wszystkie pytania, a na dodatek zaprosiła do siebie na testy "na żywo"...
stało się więc - kupiłam.... Jagno, Ulo - jeszcze raz Wam dziękuję za wsparcie!
zdążyłam zaprzyjaźnić się już ze swoją Janome :))
szyje nam się razem wygodnie, sprawnie, cicho, precyzyjnie... po prostu super! mamy już za sobą aplikacje coraz trudniejsze, skracanie i łatanie spodni moich synków, sporą ilość poduszek, kilka torebek i nawet
duży patchwork z pikowaniami wymagającymi wprawy :)
i.... i nagle klops!
wysiadło szycie w tył.... i żeby to "wysiadło na amen!"... człowiek by się jakoś może "spodziewał, przyzwyczaił"... nie, nieee... zepsuło się to-to w sposób irytująco-niebezpieczny... raz działa, a raz nie.... na przykład maszyna komunikuje przyjaznym piknięciem przyjęcie polecenia, po czym szyje uparcie w przód... albo piknie "na tak", robi krok w tył i rusza nagle jednak do przodu... innym razem nie pika i nie zmienia kierunku szycia... to znowu szyje w tył poprawnie, po czym nagle zmienia zdanie.... wrrr.... wczoraj o mało nie przeszyłam sobie palców, przy niespodziewanej "zmianie zdania" Janomki!!! uszłam z życiem, to znaczy z palcami... ale dokończenie aplikacji zajęło mi chyba dwa razy więcej czasu i zużyło wszelkie (jeśli były) zapasy cierpliwości... w desperacji zagroziłam owej kapryśnej asystentce, że do Odry mam naprawdę niedaleko i może tam wylądować! :)
starej maszynie też się czasem taką groźbą obrywało, ale w ostateczności :)... przy pomocy paru trików z udziałem wspomnianych już wyżej oliwy, pędzelka i wkrętaka udawało mi się jednak doprowadzić ją zwykle samodzielnie do równowagi, a pan mechanik przeglądający ją raz po raz ograniczał się jedynie do dodatkowego smarowania i niemal niezauważalnej regulacji...
a teraz?
a teraz maszyna "nowoczesna" robi (lub nie) swoje piiiik! i słucha lub....nie :( częściej nie... i żadna oliwa, żaden wkrętaczek.... tylko niestety rano telefon do serwisu... padło najwyraźniej cosik w elektronice... trzeba zbadać i "wyleczyć" w ramach gwarancji.... a tu szycie, szyyyyyyyycie! i jaki-taki plan...
no cóż...
po konsultacjach z bardzo miłym panem serwisowym :) doszłam do wniosku, że wytrwam jakoś jeszcze tydzień (szyjąc, i uważając na palce)... a potem wyślę asystentkę do naprawy w ostatniej chwili przed wyjazdem wakacyjnym... obiecują, że będzie gotowa do pracy po moim powrocie z urlopu....
ot, wyżaliłam się....
a teraz pokażę Wam to, do czego o mały włos nie przyszyłam swej osoby przy pomocy Janome-piiiik!
ponieważ mam jeszcze kilka aplikacji do uszycia - proszę o trzymanie kciuków :)))... za bezkresne pokłady ostrożności i cierpliwości.... żeby palce pozostały całe, a maszyna nie stała się małą łodzią podwodną :))) i to pierwszą na Odrze :)))