piątek, 26 lutego 2010

kocia mama...

...napisałyście w komentarzach pod ostatnim postem, że mam zapał do pracy... dziękuję...
jednak małe sprostowanie:
ZAPAŁ to ja staram się mieć :)   i różnie mi to wychodzi...
ale mobilizuję się... poskramiam niecierpliwość... przygryzam wargę mocując się z "niemocą", z niepełną sprawnością ręki... no cóż - przyzwyczaiłam się już, że coś umiem, i mogę niemal "z zamkniętymi oczami" pewne rzeczy robić... a teraz ubolewam nad brakiem precyzji i siły...  to tak jak umieć płynnie zagrać "wlazł kotek na płotek", a potem nagle być zmuszonym wrócić do gam... okropne uczucie...
ale nie dam się! :)
i pamiętam, że nie wolno mi męczyć ręki, bo będzie gorzej, a nie lepiej... pamiętam... i ćwiczę, ćwiczę, ćwiczę małymi porcjami... głównie swą cierpliwość...
długą listę zadań w pracowni udało się odrobinkę uszczuplić... poza tym zmieniłam ją na serię małych kolorowych karteczek... tak mi jakoś lepiej na to patrzeć :) ... no i tym sposobem zadanie rzeczywiście znika wraz z karteczką, gdy "skreślam"...

pracuję teraz nad nową formą torebki  (w zieleniach iście wiosennych!) i nad pewną podusią-niespodzianką... potrwa chwilkę zanim skończę :)
pokażę więc listopadowy "urobek" sprzed ręcznych trudności - porcję kotów, które okupują już klamki w różnych miejscach...

 różowości - dla uśmiechu...
  

ulubione brązy - dla spokoju...


i zielenie - z tęsknoty....

ależ kocia mama ze mnie  :) szmaciana :))

czwartek, 25 lutego 2010

kocie i niekocie z listy znikanie....

dziś dużo opowiadać nie będę... senność...
uprzejmie jedynie donoszę, że do skreślenia z Listy Rzeczy Zaległych, Zaległych Bardzo, Zaległych Okropnie oraz Nieśmiałych Planów nominowane zostały:

1.  patchworkowy kot klamkowy
kolor obowiązujący: zieleń wiosenna przeróżna
znaki szczególne: na łapie imię przyszłej Właścicielki

 
 


2. spanko dla kota - czyli miękkie legowisko
kolor obowiązujący: mleczna czekolada i dojrzała brzoskwinka (fotki trochę oszukane... gdzie ta wiosna?!)
znaki szczególne: cztery koty-psoty wypikowane rudymi nićmi

 
  

3. etui na telefon - dwie sztuki
kolor obowiązujący: czekoladowe pralinki (nakrapiane) oraz słoneczniki na bardzo niebieskim niebie
znaki szczególne: mały magnesik, wypustka w odpowiednim kolorze :)


 


nominowanych skreślono... i finito...
kolejne nominacje być może niebawem...
dobranoc Szanownemu Państwu :)

niedziela, 21 lutego 2010

łaciato...

łaciato zrobiło się na zewnątrz... tu i tam spod śniegu wychyliły się kawałki chodników, dróg, parkingów... a tam i tu wciąż zalegają całe góry śnieżnej masy... góry łaciate... w białe, szare i całkiem czarne łaty... ptaszki podćwierkują już jakby raźniej, wiosennie, a i słońce rano zaglądało w okna... tylko, że po południu znów dosypało śniegu... ot taki czas...

w minione dni w pracowni niewiele zdołałam uczynić, ale pomalutku skreślam z listy kolejne punkty.... baaardzo pomalutku... a co skreśliłam? pokażę następnym razem, bo zdjęcia trzeba zrobić w dzień... 
mam jednak coś odpowiedniego na dziś - odrobinę łaciatego :))
parę miesięcy temu zainspirowana łaciatą tkaniną skorzystałam z pomysłu i wykroju umieszczonego w sieci o tutaj  i uszyłam w pewien wieczór torebeczkę-krówkę... nie skończyłam jednak z jakiegoś powodu, odłożyłam na potem... dłuuuugie potem... wczoraj natknęłam się na nią przeszukując koszyk z paskami przyciętymi na klamkowe kotki (co tam robiła?)... a że byłam w towarzystwie małej Zuzi, to...  bzum-bzuuum... dosłownie dwa szwy i gotowe! Zuzanka ma teraz torebeczkę w sam raz na paczkę chusteczek (na przykład) :))
 
 

patrzę na zdjęcia (bo torebeczka pojechała z Zuzią) i myślę sobie, że całkiem sympatyczna ta krówka, prawda?  chyba kiedyś znów uszyję taką, bo łaciata szmatka jeszcze jest...

wtorek, 16 lutego 2010

nowy domek "temu Misiu"...

tak, tak... Misio-Pysio powędrował dziś do swego nowego domku... będzie mu tam dobrze... a w zamian będzie przytulał, szeptał bajeczki i przywoływał słodkie sny...  :)


niestety zdjęcia nieco przekłamują rzeczywiste kolory, ale jak zwykle fotografowałam późną porą....
a na koniec padły baterie w aparacie - byłam bez szans na poprawki :))
i od razu mówię, że nie mam hafciarki :)) imię wypikowałam ściegiem atłasowym, stopką do aplikacji na zwykłej maszynie....



od tygodnia w kuchni-pracowni wisi kartka z listą rzeczy do uszycia - spisałam zaległości z prawie trzech miesięcy oraz stare i całkiem nowe pomysły (czyli ostrożnie planowane plany)... dłuuuga lista się zrobiła...
idę skreślić z niej Misia-Pysia... taaaa-daaaam!

sobota, 13 lutego 2010

Misio - Pysio...

Misio - Pysio uszył mi się dziś... do utulanek w sam raz...
polarkowy i uśmiechnięty jest początkiem czegoś wielce przytulnego... ale reszta szycia juuuuutro (mam pamiętać o małych krokach, prawda?)... gdy skończę, a Misio otrzyma jeszcze ów "ostatni sznyt" - przyjdę pokazać w całej okazałości...

a teraz utulam i oddalam się przytulić do poduszki...

wtorek, 9 lutego 2010

przytulia czepna...

cóż to takiego?! zapytacie...
przytulia czepna to roślina... ale także: moje dobre wspomnienie z dzieciństwa i ostatnio - skojarzenie z kolorem fioletowym :)
ale po kolei...
przytulia czepna jest niepozorną rośliną jednoroczną, bardzo pospolitą w Polsce... rośnie na łąkach, polach uprawnych, w zaroślach i na przydrożach... jej charakterystyczną cechą jest to, że czepia się innych roślin za pomocą haczykowatych, sztywnych włosków znajdujących się na listkach i łodydze... czepia się zresztą nie tylko roślin ;) czy zdarzyło się Wam podczas wędrówki przez łąkę zostać złapanym przez zielone pędy, które w dotyku były ni to klejące, ni to kłujące.... to właśnie przytulia :) uwielbia się czepiać i przytulać do nogawek spodni albo dłuższych spódnic... czasem nawet nie przepuści skarpetkom....
a wspomnienie?
przytulia czepna to nazwa zapamiętana z wędrówek z Mamą po łąkach i "chaszczach"... to dla mnie także synonim śmiechu i rozbawienia, gdy trzeba było którąś z nas wyplątywać z czułych objęć przytulającej się roślinki... nie raz i nie dwa jeszcze w domu, po powrocie z wyprawy, w zawojach zamaszystych spódnic albo u dołu nogawek znajdowałyśmy resztki zielonej namiętności przytulii....
przytulia czepna ma kilka sióstr i kuzynek, ale żadna z nich nie jest aż taka czepialska :)



a teraz o fioletowym....
uczepił się :) słowo daję - jak ta przytulia...
nie jest kolorem z mojej szafy, choć w przyrodzie bardzo mi odpowiada, a nawet darzę go sentymentem (zwłaszcza jeśli pachnie fiołeczkami na wiosnę, albo gdy zaraz potem w maju zza płotów ogrodów wychyla się do mnie gałęziami bzu... mmmm)...
wśród moich zapasów szmatek (dla niewtajemniczonych - szmatek czytaj tkanin... i to niekiedy bardzo wyszukanych!) fioletu niemal nie było... zwłaszcza, że jest prawie cudem znalezienie niefarbującego fioletowego materiału....
ale do czasu :) najpierw szyłam patchwork w motyle - kolor przewodni lawenda... musiałam rozpocząć polowanie na fiolet... potem drugi patchwork, także z motylkami i znów fiolet z lawendą.... później zaczęły pojawiać się prośby o drobiazgi typu kosmetyczka czy etui na telefon - koniecznie fioletowe oczywiście!...   cóż, skoro na potrzeby pierwszych dwóch projektów zapasy odcieni fioletowych urosły w moich pudłach - to szycie drobiazgów nie było problemem... a z resztek powstały koty patchworkowe ...  w czasie ostatnich kilku miesięcy miałam już DWA pytania o możliwość uszycia patchworka.... zgadnijcie..... taaaa - fioletowego, z motylkami rzecz jasna :) może kieeeeeedyś :-)
coś czuję, że ten fioletowy przytulił się do mnie na dobre... w poprzednim poście pokazywałam poduszkę w stosownej barwie, a wczoraj uszyłam etui na telefon... prośba była wyraźna - f i o l e t o w e  poproszę...
ot co... przytulia czepna przypomniała mi się od razu - mimo zimy skutej lodem i śniegiem zasypanej :))




to.... przytulam :)

sobota, 6 lutego 2010

małe kroki...

uczę się robić małe kroki... "w życiu i w szyciu" że tak powiem :)
bo powrót do zdrowia wymaga cierpliwości, troski o rękę i spowolnienia... "bohaterskie czyny" teraz nie dla mnie... musi być łagodnie, spokojnie, bez presji... więc się presji (którą sama na siebie wywieram niestety) najbardziej opieram... próbuję nie myśleć o zaległych zaległościach... i o tych bieżących też nie...
małe kroczki, małe kroczki... małe!

oto efekt ostatnich tygodni (!), nie dni....
kilkanaście minut dziennie, czasem pół godzinki... wsłuchiwanie się w sygnaly z nadgarstka, że ma dość... 
a skoro małe kroki - to dobrze się złożyło, że akurat na małe formy było zapotrzebowanie :)


znów Joanna powierzyła mi haft :)

prezent na osiemnaste urodziny:
poduszka czyli utulanka osobista :)


prezenciki dla lubiących odpoczywać :)
 

 trochę detali...

dla Pani imię i duuuużo miłości  :)
 

dla Pana imię oraz trochę szeleszczących listków



Poduszkowy sezon 2010 można zatem uznać za otwarty...  i wtulić się miękkość...