wtorek, 28 kwietnia 2009

Kot Jazzowy...

hmmm.... miałam pokazać go już jakiś czas temu, ale się nie składało.... a tymczasem Kocio i Mysia mają już gdzieś nowy dom... i mam nadzieję, że często sięgają po nich jakieś cieplutkie rączki spragnione przytulania...
Pewna Magda powiedziała o tej maskotce Jazzowy Kot... no i tak już zostało... choć w założeniu to on niby country miał być - resztki jeansowych spodni, kawałek kraciastej koszuli, kilka guzików i filcowa Mysia... ale cóż - imię znalazło go samo, tak mu było widocznie pisane :)
Oto proszę Państwa Pan Kot Jazzowy :)

niedziela, 26 kwietnia 2009

fiołkowe miejsce...

jest takie miejsce....
niedaleko mojego domu... odkryła je Mama dawno temu, podczas jednego z naszych wycieczko-spacerów nad Odrę... oddaliła się na moment ze zwykłej ścieżki.... i... pamiętam jakby to było dziś - krzyczyła tak radosnym głosem "chodźcie tu, chodźcie! jaaakie fiooooołkiiii!!!"
moja Mama - ogrodniczka - była wielbicielką roślin w ogóle... ale najbardziej tych najmniejszych, najdelikatniejszych... uwielbiałam gdy schylała się, odgarniała dłonią jakieś stare liście, badyle czy co tam jeszcze leżało po zimie i mówiła "patrzecie zawilec"... albo barwinek... albo pięciornik i tak dalej...
udzielał się nam Jej entuzjazm na widok pierwszych pąków, listków, stokrotek w trawie... więc i tym razem pobiegłyśmy jak szalone przedzierając się przez chaszcze i skacząc przez kałuże....
a tam, na małym pagórku, który okazał się resztkami po jakimś domostwie, pod kasztanowcem, wśród omszałych cegieł - fiołeczki... mnóstwo!... wystarczyło kucnąć, by poczuć jak nieziemsko pachną...
wielce ukochałyśmy to miejsce... i odwiedzałyśmy każdej wiosny... nie przeszkadzało nam, że idąc od strony Odry trzeba było zwykle nieco zmoczyć buty, bo ziemia o tej porze roku jeszcze przesiąknięta wilgocią... albo, że idąc z drugiej strony, od pola, trzeba było skakać przez dwa rowy... odwiedziny na fiołkowym miejscu stały się w naszym domu powitaniem wiosny.... tej już nieodwołalnej, najprawdziwszej, wyczekiwanej ogromnie....

gdy Mama odeszła przez jakiś czas nie jeździłam tam, nie pamiętam ile opuściłam lat... po prostu nie mogłam...
ale pewnej wiosny poczułam ogromną potrzebę.... pojechaliśmy... teraz znów co roku odwiedzamy fiołkowe miejsce... całą rodziną... skaczemy przez rowy, przenosimy przez nie dzieci, moczymy buty, rozdzieramy nogawki spodni o nastroszone kolcami jeżyny... dla kilkunastu minut wśród fiołków.... dla jednego bukieciku, który zabieram do domu, by pachniał... dla kilku kwiatków, które wkładam co wiosnę między kartki ukochanej książki...
to może zabrzmieć dziwnie, ale fiołkowe miejce budzi mnie do życia po zimie (którą z powodu śniegu bardzo lubię, ale jednak owo lubienie niknie gwałtownie, gdy pojawia się tęsknota za wiosną)....
fiołkowe miejsce jest dla mnie ważne... bardzo.... lubię tę chwilę, gdy po pierwszym zachwycie, śmiechach, okrzykach radości, mogę usiąść cicho na ziemi, wśród cegieł i fiołków... zmrużyć oczy do słońca, oddetchnąć głęboko i poczuć jak pachnie powietrze.... wrócić do równowagi.....
każdy powinien mieć takie miejsce na ziemi.....


w drodze do - widoki wciąż mało wiosenne...

zeszłej wiosny - Kubuś bardzo starał się nie deptać, ale fiołków było zbyt wiele... w tle pagórek z cegieł i ja :)

tegoroczna wiosna - fiołkowy kobierzec....

przyłapana na układaniu bukietu....

...przeczytałam dziś wśród informacji o fiołkach, że w "mowie kwiatów" podarowane fiołki oznaczają "Często myślę o Tobie"...

***
w tym roku niestety odkryliśmy, że wobec fiołkowego miejsca ktoś ma jakieś plany.... zastaliśmy je w opłakanym stanie, wycięto sporo drzew... wykarczowano krzewy tarniny, które dawały fiołkom ich ulubiony przecież cień.... zasypano nawet jeden z naszych "obowiązkowych" rowów.... ziemia wokół była zryta przez ciężki sprzęt, zapewne przy wywózce drewna...
pagórek z cegieł i spora część fiołków ocalały... ale... nie wiem co będzie... było mi potwornie smutno po tegorocznej wyprawie tam... wiem, nie miałam prawa myśleć o tym miejscu tak, jakby należało do mnie... ale gdzieś w głębi tak właśnie czułam... tymczasem świat przypomniał mi, że tak nie jest.....

środa, 15 kwietnia 2009

zielono mi...

ach, zielono mi... uwielbiam ten czas, gdy przybywa zieleni... nieśmiałej najpierw, a potem coraz bujniejszej... więc ubrałam swój kącik w sieci w wiosenne szatki.... bo zielono mi...
odkąd przybywa wiosny z każdą chwilą bardziej i bardziej, lubię swe poranne piesze wędrówki do pracy... idąc przystaję co chwilkę - zachwycam się, wdycham powietrze pachnące zielenią i świeżością, zauważam kolejne kwiatki na łąkach i w ogrodach... uśmiecham się do kwitnących drzew, nasłuchuję rozmów ptasich, zagaduję do kotów wygrzewających się w słońcu... zadzieram głowę i wypatruję pastelowych kolorów nieba, chmurek - co jak humorki są... słonecznych promieni...
wiosna to także czas, gdy sprawdzam czy znajoma wiekowa już nieco magnolia otworzyła pąki... sprawdzam tak dla pewności - że wszystko jest w najlepszym porządku i po staremu... i oddycham z ulgą, że tak... ogromnie mnie zawsze cieszy jej widok w pełnej krasie cudu kwitnienia.....
wiosna to też pora odwiedzin na fiołkowym miejscu... szczególnym dla mnie... bardzo... ale o tym opowiem następnym razem - na razie wstawiam zdjęcie tegorocznych fiołeczków... mmm....

czwartek, 2 kwietnia 2009

Kury, kurki, kokoszki

Różnokolorowe kurki na patyku, kokoszki siedzące w gniazdkach... Pokazuję kilka z całego stadka, które udało mi się uszyć... początek pomysłu znaleziony kiedyś w sieci, troszkę przeze mnie zmodyfikowany - i proszę... cała ferma :)

środa, 1 kwietnia 2009

Gąski niebieskie

Obiecałam więcej gąsek - proszę bardzo, oto i one...
Tym razem gęsi w wersji blue, ale raczej nie smutnej, prawda?