jest takie miejsce....
niedaleko mojego domu... odkryła je Mama dawno temu, podczas jednego z naszych wycieczko-spacerów nad Odrę... oddaliła się na moment ze zwykłej ścieżki.... i... pamiętam jakby to było dziś - krzyczyła tak radosnym głosem "chodźcie tu, chodźcie! jaaakie fiooooołkiiii!!!"
moja Mama - ogrodniczka - była wielbicielką roślin w ogóle... ale najbardziej tych najmniejszych, najdelikatniejszych... uwielbiałam gdy schylała się, odgarniała dłonią jakieś stare liście, badyle czy co tam jeszcze leżało po zimie i mówiła "patrzecie zawilec"... albo barwinek... albo pięciornik i tak dalej...
udzielał się nam Jej entuzjazm na widok pierwszych pąków, listków, stokrotek w trawie... więc i tym razem pobiegłyśmy jak szalone przedzierając się przez chaszcze i skacząc przez kałuże....
a tam, na małym pagórku, który okazał się resztkami po jakimś domostwie, pod kasztanowcem, wśród omszałych cegieł - fiołeczki... mnóstwo!... wystarczyło kucnąć, by poczuć jak nieziemsko pachną...
wielce ukochałyśmy to miejsce... i odwiedzałyśmy każdej wiosny... nie przeszkadzało nam, że idąc od strony Odry trzeba było zwykle nieco zmoczyć buty, bo ziemia o tej porze roku jeszcze przesiąknięta wilgocią... albo, że idąc z drugiej strony, od pola, trzeba było skakać przez dwa rowy... odwiedziny na fiołkowym miejscu stały się w naszym domu powitaniem wiosny.... tej już nieodwołalnej, najprawdziwszej, wyczekiwanej ogromnie....
gdy Mama odeszła przez jakiś czas nie jeździłam tam, nie pamiętam ile opuściłam lat... po prostu nie mogłam...
ale pewnej wiosny poczułam ogromną potrzebę.... pojechaliśmy... teraz znów co roku odwiedzamy fiołkowe miejsce... całą rodziną... skaczemy przez rowy, przenosimy przez nie dzieci, moczymy buty, rozdzieramy nogawki spodni o nastroszone kolcami jeżyny... dla kilkunastu minut wśród fiołków.... dla jednego bukieciku, który zabieram do domu, by pachniał... dla kilku kwiatków, które wkładam co wiosnę między kartki ukochanej książki...
to może zabrzmieć dziwnie, ale fiołkowe miejce budzi mnie do życia po zimie (którą z powodu śniegu bardzo lubię, ale jednak owo lubienie niknie gwałtownie, gdy pojawia się tęsknota za wiosną)....
fiołkowe miejsce jest dla mnie ważne... bardzo.... lubię tę chwilę, gdy po pierwszym zachwycie, śmiechach, okrzykach radości, mogę usiąść cicho na ziemi, wśród cegieł i fiołków... zmrużyć oczy do słońca, oddetchnąć głęboko i poczuć jak pachnie powietrze.... wrócić do równowagi.....
każdy powinien mieć takie miejsce na ziemi.....
niedaleko mojego domu... odkryła je Mama dawno temu, podczas jednego z naszych wycieczko-spacerów nad Odrę... oddaliła się na moment ze zwykłej ścieżki.... i... pamiętam jakby to było dziś - krzyczyła tak radosnym głosem "chodźcie tu, chodźcie! jaaakie fiooooołkiiii!!!"
moja Mama - ogrodniczka - była wielbicielką roślin w ogóle... ale najbardziej tych najmniejszych, najdelikatniejszych... uwielbiałam gdy schylała się, odgarniała dłonią jakieś stare liście, badyle czy co tam jeszcze leżało po zimie i mówiła "patrzecie zawilec"... albo barwinek... albo pięciornik i tak dalej...
udzielał się nam Jej entuzjazm na widok pierwszych pąków, listków, stokrotek w trawie... więc i tym razem pobiegłyśmy jak szalone przedzierając się przez chaszcze i skacząc przez kałuże....
a tam, na małym pagórku, który okazał się resztkami po jakimś domostwie, pod kasztanowcem, wśród omszałych cegieł - fiołeczki... mnóstwo!... wystarczyło kucnąć, by poczuć jak nieziemsko pachną...
wielce ukochałyśmy to miejsce... i odwiedzałyśmy każdej wiosny... nie przeszkadzało nam, że idąc od strony Odry trzeba było zwykle nieco zmoczyć buty, bo ziemia o tej porze roku jeszcze przesiąknięta wilgocią... albo, że idąc z drugiej strony, od pola, trzeba było skakać przez dwa rowy... odwiedziny na fiołkowym miejscu stały się w naszym domu powitaniem wiosny.... tej już nieodwołalnej, najprawdziwszej, wyczekiwanej ogromnie....
gdy Mama odeszła przez jakiś czas nie jeździłam tam, nie pamiętam ile opuściłam lat... po prostu nie mogłam...
ale pewnej wiosny poczułam ogromną potrzebę.... pojechaliśmy... teraz znów co roku odwiedzamy fiołkowe miejsce... całą rodziną... skaczemy przez rowy, przenosimy przez nie dzieci, moczymy buty, rozdzieramy nogawki spodni o nastroszone kolcami jeżyny... dla kilkunastu minut wśród fiołków.... dla jednego bukieciku, który zabieram do domu, by pachniał... dla kilku kwiatków, które wkładam co wiosnę między kartki ukochanej książki...
to może zabrzmieć dziwnie, ale fiołkowe miejce budzi mnie do życia po zimie (którą z powodu śniegu bardzo lubię, ale jednak owo lubienie niknie gwałtownie, gdy pojawia się tęsknota za wiosną)....
fiołkowe miejsce jest dla mnie ważne... bardzo.... lubię tę chwilę, gdy po pierwszym zachwycie, śmiechach, okrzykach radości, mogę usiąść cicho na ziemi, wśród cegieł i fiołków... zmrużyć oczy do słońca, oddetchnąć głęboko i poczuć jak pachnie powietrze.... wrócić do równowagi.....
każdy powinien mieć takie miejsce na ziemi.....
w drodze do - widoki wciąż mało wiosenne...
zeszłej wiosny - Kubuś bardzo starał się nie deptać, ale fiołków było zbyt wiele... w tle pagórek z cegieł i ja :)
tegoroczna wiosna - fiołkowy kobierzec....
przyłapana na układaniu bukietu....
...przeczytałam dziś wśród informacji o fiołkach, że w "mowie kwiatów" podarowane fiołki oznaczają "Często myślę o Tobie"...
***
w tym roku niestety odkryliśmy, że wobec fiołkowego miejsca ktoś ma jakieś plany.... zastaliśmy je w opłakanym stanie, wycięto sporo drzew... wykarczowano krzewy tarniny, które dawały fiołkom ich ulubiony przecież cień.... zasypano nawet jeden z naszych "obowiązkowych" rowów.... ziemia wokół była zryta przez ciężki sprzęt, zapewne przy wywózce drewna...
pagórek z cegieł i spora część fiołków ocalały... ale... nie wiem co będzie... było mi potwornie smutno po tegorocznej wyprawie tam... wiem, nie miałam prawa myśleć o tym miejscu tak, jakby należało do mnie... ale gdzieś w głębi tak właśnie czułam... tymczasem świat przypomniał mi, że tak nie jest.....
pagórek z cegieł i spora część fiołków ocalały... ale... nie wiem co będzie... było mi potwornie smutno po tegorocznej wyprawie tam... wiem, nie miałam prawa myśleć o tym miejscu tak, jakby należało do mnie... ale gdzieś w głębi tak właśnie czułam... tymczasem świat przypomniał mi, że tak nie jest.....
Kasiu, ja Ci oddaję moje miejsce fiołkowe, też opodal Odry, troszkę niżej na mapie. Też jestem w strachu o nie bo EURO itp.... ale jest jeszcze nieruszone.
OdpowiedzUsuńdzięki Aniu! wiedziałam, że mogę na Ciebie liczyć :))
OdpowiedzUsuńJak zwykle pojadę tam też na Dzień Mamy - wtedy z powodu pokrzyw i innych chaszczy do pasa już nie da się dojść do pagórka... ale tradycyjnie nazbieram w drodze łąkowych kwiatków i rzucę bukiet jak najbliżej kasztanowca...
Tak.... w tym roku wszędzie zatrzesienie fiołków :) Ja mam takie ukochane od kilku lat konwaliowe miejsce. W tę sobotę bylismy sprawdzić, konwalie dopiero rozwijają liście i pokazują się pierwsze malutkie pączuszki. Pełen rozkwit pewnie na 1 maja będzie, ale my mamy niestety inne miejsce w planach...
OdpowiedzUsuńKasiu, nic stałego na tym świecie, smutne, ale tak to już jest. To kochane fiołkowe miejsce zawsze zostanie w Twojej pamięci i w Twoim sercu - to najpewniejszy sposób. I opowieści. Opowiadasz dzieciom, potem one swoim dzieciom..... tak trwamy my i nasze historie!
Serdeczne uściski :)