wtorek, 25 września 2012

kudłate i łaciate...

poduchy dwie...
dzieli je kilka miesięcy oraz zupełnie inne podejście do koloru... łączy technika szycia, kudłatość, odrobina szaleństwa i z pewnością niemal niepoliczalna ilość kawałeczków (tak jakoś grubo ponad 300, potem przestałam liczyć)....
powstały, bo po pierwsze zaintrygował mnie ten tutorial, a po drugie wydały mi się świetnym pomysłem na użycie resztek dzianin ze sporego pudła, które dostałam kiedyś od Dobrych Wróżek...

oto dwa łaciate kudłacze :)

 pierwsze podejście do tematu...
brązy, brązy i ecru...
  
 wersja druga czyli zwariowane turkusy
i sztruksowy tył

przycinanie elementów jet zajęciem czasochłonnym - ale to zapewne dlatego, że szyjąc z resztek trzeba nieco pokombinować.... samo szycie - bardzo przyjemne i dość szybkie.... efekt miękkości - bezcenny :-)
...ponieważ poduchy te są ZUPEŁNIE INNE od dotychczas uszytych przeze mnie- postanowiłam zgłosić je na wyzwanie w Art Piaskownicy .... a niech tam :-))

w ten sposób dołączam też do akcji "Uwolnij tkaniny" - szczegóły tutaj...

czwartek, 13 września 2012

uszyłam gołąbki :)

...w języku polskim zdanie napisane w ten sposób brzmi nieco śmiesznie, prawda? ;)
u nas można "hodować gołębie" albo "ugotować gołąbki", ale uszyć?! :-)  ha... a ja uszyłam :))
zanim jednak opowiem o szyciu - małe wyjaśnienie dla Gości spoza Polski... po polsku "gołębie" - to jeden z gatunków ptaków... słowo "gołąbki" - to zdrobnienie od "gołębie" albo (i to częściej) nazwa tradycyjnej potrawy... danie to, podawane na gorąco, jest kombinacją mięsa, ryżu i przypraw zawiniętą w liście kapusty... w niektórych regionach kraju gołąbki przyrządzane są z sosem pomidorowym, w innych ze śmietaną albo w sosie własnym...

gołębi nie hoduję...
gołąbki, według moich Chłopców,  najlepsze na świecie robi Babcia...
więc co mi pozostało? szycie! :-)

to była wyjątkowa prośba o oryginalny prezent na rocznicę ślubu... (Pani Grażynko - pozdrawiam przy tej okazji najserdeczniej!).... na poduszkach dla Szczęśliwej Pary miały znaleźć się imiona, gołąbki, data ślubu, może jakieś serduszka.... o barwach Pani Grażyna napisała tak: "...marzą mi się poduszki w kolorach ziemi albo -jak ja wolę to nazywać- kawa ze śmietanką i dwoma łyżeczkami cukru...."
oooo, już wiedziałam!... określenie "kawa ze śmietanką i dwoma łyżeczkami cukru" zadziałało jak wyzwalacz weny :))  było jasne co mam uszyć... a "jak"? - o to byłam spokojna... i pewna, że przy takich wskazówkach pomysł urodzi się sam... po prostu przyjdzie do mnie w chwili właściwej... poczuję go w dłoniach dotykających tkanin i już...

i tak było.....  uszyłam zatem gołąbki :) 

początek procesu twórczego czyli jak cierpliwie rysowałam wzór :)

 po kilku kwadransach ćwiczenia cierpliwości...

 i w pełnej krasie :)

 tyły poduszek to niespodzianka dla Obdarowanych:
wyhaftowana maszynowo data ślubu
i wypikowane mandale, z motywem serc...

 ...poduszki uszyłam w kwietniu, i już dawno są na swoim miejscu, daleko stąd... wiem, że bardzo ucieszyły Anję i Erica... podobały się... a Pani Grażyna z radością mi o tym opowiedziała, wywołując mój uśmiech i satysfakcję....
i mógłby to już być koniec tego posta... ale jest jeszcze coś...  ot, taka opowiastka:

poduszki z gołąbkami to kompozycja, której elementy pochodzą z wielu miejsc: czekoladowa bawełna - Warszawa, jasne ecru to zakup w Ikea Poznań, szmatki w karmelkowe wzory pochodzą z Czech i podróżowały z przesiadką w Świętochłowicach dzięki łańcuszkowi Dobrych Ludzi, a szablony sercowych mandali przywiozłam równiutko dwa lata wcześniej z kwietniowej patchworkowej wystawy w Pradze i użyłam ich dopiero teraz po raz pierwszy... po prostu czekały na swój moment :-))  miały być serduszka pikowane ot tak, ale regularność mandali wydała mi się o wiele bardziej elegancka... poza tym mandale same w sobie mają takie pozytywne znaczenie - są trochę jak zaklęcia, jak dobre życzenia... 
zapięcia - perłowe guziki to skarby po mojej Babci, więc mogą być z każdego miejsca :)... jedynie ocieplina i podszewki to "zwykłe" zakupy zielonogórskie... a wszystko razem już jako poduchy pokonało drogę najpierw do Warszawy, a potem dalej do nowego miejsca przeznaczenia... by stać się podarunkiem dla niemiecko-belgijskiej Pary.....

nie wiem jak Was, ale mnie zadziwiają i zachwycają takie wędrowne historie zwykłych przedmiotów....
tę będę pamiętać długo :))

czwartek, 6 września 2012

będzie... czyli latawiec, kanapka i brak podłogi :)

będzie brąz... i ecru... i nieskomplikowany wzór (ale uporządkowany i elegancki rzekłabym)... i pikowania dużo będzie... po prostu będzie quilt! :-)
a właściwie prawie już jest :) - zmogłam dziś około 1/4 powierzchni  pikując "lotem trzmiela", jednak nadgarstki powiedziały dość i musiałam odpuścić nieco......
zatem w tej koniecznej przerwie w pikowaniu pokażę Wam jak powstawał "zaczyn" na narzutę :))

po pracach koncepcyjnych i matematycznych łamigłówkach, po wieczorze z nożem w dłoni, którego efektem były "kilometry" brązowych pasów, po zszywaniu pasków w długie panele, po cięciu paneli w poprzek na bloki.... nastąpił etap zszywania bloków z elementami tła... technika zwana "zszywaniem na latawca" (dla niewtajemniczonych - chodzi o podobieństwo do ogona latawca, takiego z kokardkami na sznurku) zaowocowała dużą porcją śmiechu, zaangażowaniem się w szycie Młodszego oraz małym foto-utrwaleniem całej akcji :-)))

"latawiec" niepozornie acz malowniczo wyglądał wciśnięty za maszynę....
... a potem wydawał się nie mieć końca :)
tam i z powrotem... i jeszcze i jeszcze :))

po kolejnych sesjach przy maszynie,
cięciu, szyciu, prasowaniu, upinaniu...
 "latawiec" zmienił się w "kanapkę" :))
 
 ...całkiem sporą zresztą :)))
 i znów mi zniknęła podłoga w dużym pokoju...
i znów musiałam stanąć wyżej, by próbować objąć to spojrzeniem :))


quilt ten będzie taki "inny" od dotychczas uszytych przeze mnie... i na dodatek w moich kolorach :)
już nie mogę doczekać się końca pikowania.... o trzymanie kciuków za siły proszę nieśmiało...
pozdrawiam prawie jesiennie, w ciepłych brązach :)