czwartek, 8 stycznia 2009

opowieść...




dziś opowieść...
zapisałam ją dawno temu... po długiej podróży w siebie i przed siebie... w którą trzeba było wyruszyć, by poczuć delikatne i odwieczne szepty fal... i by znaleźć na nowo sens mnie samej po tym, gdy Ona odeszła........











27-04-2003 w podróży

Mamie

***
Wiał wiatr... Od morza wiał lekki i ciepły wiatr. Fale wbiegały delikatnie na piasek i cofały się cicho pozostawiając po sobie mokre łuki. Słońce chyliło się i już czerwieniało. Przezroczyste, błękitne powietrze umęczone odchodzącym upałem powoli gasło. Świat cichł, a wiatr nucił na wydmach.
I wtedy na piasku pojawił się Anioł. Miał lśniące długopióre skrzydła u ramion, jasną muślinową szatę i bose stopy. Usiadł, objął kolana ramionami, a wiatr zamilkł. Anioł spojrzał przed siebie na bezmiar wody, po horyzont. Jego spojrzenie było uważne, błękitne i jakby nieco spod rzęs... Patrzył. Patrzył na fale biegnące wciąż na nowo ku brzegowi, a w kąciku jego ust czaił się uśmiech. Wiatr znów zaczął nucić, wplątał Aniołowi we włosy zapach morskiej wody. A on złożył skrzydła, myślami błądził pewnie po bezkresnym niebie, bo przymknął oczy i delikatnie się uśmiechał.
Trwał.

***
Szła ścieżką pośród żywicznego sosnowego lasu. Spokojnym krokiem, w który raz po raz wplątywała się długa, zamaszysta - jak mówiła dzieciom – spódnica. Oddychała równo zapachem igliwia, w którym czuć już było trochę smak morza. Zostawiła za sobą ból i rozpacz rozstania, cienie, białe sale, ludzi pochylających się ze łzami nad umęczoną twarzą.
Powietrze drgało i wypełniało ją po czubki palców. Ścieżka prowadziła na wzniesienie. Kobieta zawahała się i przystanęła. Przegarnęła smukłą dłonią niesforne czarne włosy, orzechowe oczy zaszkliły się.
I wtedy dostrzegł ją wiatr, posłyszał ciche westchnienie. Zbiegł w dół i usiadł u jej stóp. Starł łzę rysującą ślad na policzku. Zanucił i objął ją pachnącym tchnieniem, jak mocnym ramieniem.

***
Wyszli razem z lasu na szczyt wzniesienia, wiatr puścił się biegiem w dół do morza. Spojrzała za nim z uśmiechem. Widziała jak przelotem pogłaskał stalowoniebieską wodę, poderwał z niej mewy, krzyknął, westchnął, opadł na piasek.
Słońce spinało już niebo z morzem, więc rozlewały się na wodzie złote plamy. Ich blask zajrzał jej w oczy. Miała pod powiekami minione dni, dzieci, szczęśliwe chwile lata, tęsknoty zimowe i śmiech jesiennych gonitw wśród liści. Samotne wieczory, pszenicę głaskaną dłońmi, przeczytane i nie przeczytane książki, połykane łzy, stłuczony talerz, pasję tworzenia.
Zaczęła schodzić w dół i dopiero wtedy dostrzegła Anioła. Nie była zaskoczona, jakby wiedziała od dawna, że tu będzie. Siedział zapatrzony przed siebie, długie pióra złożonych skrzydeł poruszały się delikatnie.
Zbliżyła się. Spojrzeli sobie w oczy. Orzechowo – błękitne powitanie i porozumienie, lekki uśmiech.
Odwróciła jeszcze na chwilę głowę w stronę gasnącego słońca, przymknęła powieki. Posłała dzieciom kojącą myśl jak złotego motyla. A potem podeszła do wody. Morze delikatnie musnęło jej bose stopy. Kobieta schyliła się po maleńki kamień – pierwszy, który się dla niej wynurzył z cofającej się fali. Ukryła go w dłoni jak skarb. Anioł stał tuż za nią.
Poczekali aż niebo się wyzłoci i zaróżowi, po czym podał jej smukłą, świetlistą dłoń i poszli brzegiem. A ślady na piasku trwały po nich tylko chwilę...

3 komentarze:

  1. Kasiu, szukam na multiply opowieści o Mi. Czemu znaleźć nie mogę?

    OdpowiedzUsuń
  2. Kankanko, opowieść jest na swoim miejscu (aż poszłam sprawdzić) - w albumie "Moje miejsca i trochę słów": http://kasiainoino.multiply.com/photos/album/8/8#5

    OdpowiedzUsuń

...już teraz dziękuję Ci za słowa, które zostawisz... dzięki nim wiem, że pracownia nabiera życia...