czwartek, 22 stycznia 2009

z niebieskiego notesu....

...jest mi smutno... tak po prostu... trochę bez powodu... a trochę z powodów tak licznych, że za długo by o tym myśleć, mówić, pisać... sięgam więc - w trosce o siebie samą - do niebieskiego notesu, o okładkach nieco wytartych od nieustannego towarzyszenia mi......
.
a tam.... słowa... kilka fotografii... zasuszne kwiatki... piórko... listek... zapiski z chwil... sejsmograf mojego bycia....
.
odszukuję ślad pewnej dobrej chwili... jasnej, pełnej światła....
.
bladym świtem
sen wyśniony


przezroczyste nieboskłony
szept anioła
pióro lśniące
skrzydła ślad
ofiarowany


bladym świtem
srebrny sen



....dobranoc

poniedziałek, 19 stycznia 2009

len....

len to tkanina szlachetna i wymagająca... zarówno w szyciu, jak i w dalszym życiu :)
len to wyzwanie i test na cierpliwość podczas krojenia i szycia...
len to też konieczność przyzwolenia na gniecenie... tak, tak... trzeba się przyzwyczaić, że chwilę po prasowaniu zapomina o kontakcie z żelazkiem... len po prostu ma swoje zdanie na temat formy ostatecznej...
i to w nim polubiłam - gdy zrozumiałam, że trzeba odpuścić i dać mu oddychać... tak, jak oddycha się latem - polubiłam tę niesforność i odrobinkę przekory... które stają sie początkiem nowego...........
dziś w temacie lnu - torby, torebki i mini-kosmetyczki... będą się wygrzewać w słońcu daleko stąd... ach. miałam przy szyciu trochę lata w środku zimy....
popatrzcie...

"sreberko"


"oliwki"



"trzy koraliki"



"trzy kwiatki"



"firletki"





len....


"w ogrodzie"


"dmuchawce"


"ciuciubabka"

piątek, 9 stycznia 2009

pocieszajka....


...moja Siostra jest dziś smutna... więc potrzebna pocieszajka... a na pocieszajkę najlepiej nada się jakiś drobiazg stworzony z dużą ilością serca...
mam nadzieję, że mi się udało... i pociaszajka wzbudzi uśmiech :)


-----------------------------------------------------------------------
Oto etui na telefon...



...wypróbowałam działanie małego patenciku ułatwiającego wysuwanie aparatu z dość dopasowanego etui :) hop! i jest telefon:


czwartek, 8 stycznia 2009

opowieść...




dziś opowieść...
zapisałam ją dawno temu... po długiej podróży w siebie i przed siebie... w którą trzeba było wyruszyć, by poczuć delikatne i odwieczne szepty fal... i by znaleźć na nowo sens mnie samej po tym, gdy Ona odeszła........











27-04-2003 w podróży

Mamie

***
Wiał wiatr... Od morza wiał lekki i ciepły wiatr. Fale wbiegały delikatnie na piasek i cofały się cicho pozostawiając po sobie mokre łuki. Słońce chyliło się i już czerwieniało. Przezroczyste, błękitne powietrze umęczone odchodzącym upałem powoli gasło. Świat cichł, a wiatr nucił na wydmach.
I wtedy na piasku pojawił się Anioł. Miał lśniące długopióre skrzydła u ramion, jasną muślinową szatę i bose stopy. Usiadł, objął kolana ramionami, a wiatr zamilkł. Anioł spojrzał przed siebie na bezmiar wody, po horyzont. Jego spojrzenie było uważne, błękitne i jakby nieco spod rzęs... Patrzył. Patrzył na fale biegnące wciąż na nowo ku brzegowi, a w kąciku jego ust czaił się uśmiech. Wiatr znów zaczął nucić, wplątał Aniołowi we włosy zapach morskiej wody. A on złożył skrzydła, myślami błądził pewnie po bezkresnym niebie, bo przymknął oczy i delikatnie się uśmiechał.
Trwał.

***
Szła ścieżką pośród żywicznego sosnowego lasu. Spokojnym krokiem, w który raz po raz wplątywała się długa, zamaszysta - jak mówiła dzieciom – spódnica. Oddychała równo zapachem igliwia, w którym czuć już było trochę smak morza. Zostawiła za sobą ból i rozpacz rozstania, cienie, białe sale, ludzi pochylających się ze łzami nad umęczoną twarzą.
Powietrze drgało i wypełniało ją po czubki palców. Ścieżka prowadziła na wzniesienie. Kobieta zawahała się i przystanęła. Przegarnęła smukłą dłonią niesforne czarne włosy, orzechowe oczy zaszkliły się.
I wtedy dostrzegł ją wiatr, posłyszał ciche westchnienie. Zbiegł w dół i usiadł u jej stóp. Starł łzę rysującą ślad na policzku. Zanucił i objął ją pachnącym tchnieniem, jak mocnym ramieniem.

***
Wyszli razem z lasu na szczyt wzniesienia, wiatr puścił się biegiem w dół do morza. Spojrzała za nim z uśmiechem. Widziała jak przelotem pogłaskał stalowoniebieską wodę, poderwał z niej mewy, krzyknął, westchnął, opadł na piasek.
Słońce spinało już niebo z morzem, więc rozlewały się na wodzie złote plamy. Ich blask zajrzał jej w oczy. Miała pod powiekami minione dni, dzieci, szczęśliwe chwile lata, tęsknoty zimowe i śmiech jesiennych gonitw wśród liści. Samotne wieczory, pszenicę głaskaną dłońmi, przeczytane i nie przeczytane książki, połykane łzy, stłuczony talerz, pasję tworzenia.
Zaczęła schodzić w dół i dopiero wtedy dostrzegła Anioła. Nie była zaskoczona, jakby wiedziała od dawna, że tu będzie. Siedział zapatrzony przed siebie, długie pióra złożonych skrzydeł poruszały się delikatnie.
Zbliżyła się. Spojrzeli sobie w oczy. Orzechowo – błękitne powitanie i porozumienie, lekki uśmiech.
Odwróciła jeszcze na chwilę głowę w stronę gasnącego słońca, przymknęła powieki. Posłała dzieciom kojącą myśl jak złotego motyla. A potem podeszła do wody. Morze delikatnie musnęło jej bose stopy. Kobieta schyliła się po maleńki kamień – pierwszy, który się dla niej wynurzył z cofającej się fali. Ukryła go w dłoni jak skarb. Anioł stał tuż za nią.
Poczekali aż niebo się wyzłoci i zaróżowi, po czym podał jej smukłą, świetlistą dłoń i poszli brzegiem. A ślady na piasku trwały po nich tylko chwilę...